Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/116

Ta strona została skorygowana.

Tymczasem posłańcy, wyprawieni na pastwiska, postarali się o zwinięcie obozu i przeniesienie go w pobliże Wadi Deradż. Step zaroił się od trzód i było teraz dość baranów, potrzebnych do uczt uroczystych, jakie dziś wieczór miały się odbyć we wszystkich namiotach. Mohammed Emin za mną się rozglądał, a spotkawszy mnie teraz, rzekł:
— Słowo twe jest tak dobre jak twe działanie. Poszliśmy za twą radą. Obeidowie będą płacili haracz Haddedihnom, Abu Hammedzi Abu Mohammedom, a Dżowarjowie Alabeidom.
— Jakie odszkodowanie zapłacą poszczególne szczepy?
Wymienił cyfry; były bardzo znaczne, ale bynajmniej nie okrutne; cieszyło mnie to niezmiernie, zwłaszcza, że mogłem sobie powiedzieć, iż wpływem słów swoich zapobiegłem zwyczajnym w takich wypadkach okrucieństwom. O niewolnictwie nie było mowy.
— Czy spełnisz mi jedną prośbę? — zapytał szejk.
— Chętnie, o ile będę mógł... Wyrzecz ją!
— Zabierzemy pobitym pewną część ich trzód; ludziom, których wyślemy, trzeba mądrych i walecznych dowódców. Ja i szejk Malek musimy tu zostać przy jeńcach. Trzeba nam trzech dowódców: jeden ma udać się do Obeidów, drugi do Abu Hammedów, a trzeci do Dżowarjów. Szejkowie Abu Mohammedów i Alabeidów są gotowi; brak nam trzeciego. Czy chciałbyś nim być?
— Zgoda.
— Dokąd chcesz pójść?
— Dokąd udają się tamci?
— Chcą tobie zostawić pierwszy wybór.
— Pójdę więc do Abu Hammedów, bo byłem już raz u nich. Kiedy mamy wyruszyć?
— Jutro... Ilu mężów chcesz wziąć ze sobą?
— Czterdziestu mężów z pośród Abu Hammedów, a sześćdziesięciu z pośród twoich Haddedihnów. Wezmę i Halefa Omara ze sobą.
— Wybierz ich sobie... Czy Abu Hammedowie będą uzbrojeni?
— Nie, to byłoby wielkim błędem. Czyście się już pogodzili z szejkami pobitych?