Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/141

Ta strona została skorygowana.

— Mieliście słuszność. Pozbawionoby was życia nawet w razie zapłacenia okupu.
— Zaczęli nas więc katować. Bili nas, wieszali za ręce i nogi godzinami całemi i wreszcie zakopali do ziemi.
— A przez cały ten czas byliście związani?
— Tak.
— Czy wiecie, że wasz kat znajduje się w naszych rękach?
— Opowiedział nam to hadżi Halef Omar.
— Szejk winien otrzymać zasłużoną karę.
— Emirze, nie odpłacaj mu tego!
— Jakto? Ty jesteś muzułmanin, my jednak inną mamy religję. Wróceni życiu chcemy też jemu przebaczyć.
Więc to byli czciciele djabła!
— Mylicie się — rzekłem; — nie jestem wyznawcą proroka, lecz chrześcijaninem.
— Chrześcijaninem! Masz przecież na sobie strój muzułmanina, a nawet odznakę hadżiego.
— Czyż chrześcijanin nie może być hadżim?
— Nie, gdyż chrześcijanin nie może nigdy przestąpić bram Mekki.
— A jednak ja tam byłem. Zapytajcie tego człowieka, on był przy tem.
— Tak — wtrącił Halef — hadżi emir Kara ben Nemzi był w Mekce.
— Jakimże więc jesteś chrześcijaninem, czy Chaldejczykiem?
— Nie, jestem Frankiem.
— Czy znasz dziewicę, która porodziła Boga?
— Tak jest.
— A znasz Ezau[1] syna człowieczego?
— Tak.
— Znasz aniołów świętych, którzy stoją u tronu Boga?
— Tak.
— I znasz chrzest święty?
— Tak.
— Wierzysz też, że Ezau, syn Boga żywego, powróci jeszcze na ziemię?

— Wierzę.

  1. Jezus.