wało się na powierzchni ziemi. Zakwaterowałem się jednak w jednym z owych sardaub[1], w których mieszkańcy tego miasta zwykli przebywać w gorącej porze roku.
Halef siedział obok mnie i czyścił swoje pistolety. Przez pewien czas panowało między nami milczenie, poznałem jednak po moim małym towarzyszu, że mu coś leży na sercu. Wreszcie nagłym ruchem zwrócił się ku mnie i rzekł:
— O tem nie pomyślałem, zihdi!
— O czem?
— Że Haddedihnów już nigdy nie zobaczymy.
— Ah! dlaczegóż to?
— Chcesz się udać do Amadijah, zihdi?
— Tak jest. Wszak wiesz o tem już oddawna.
— Wiedziałem o tem, ale drogi, która tam prowadzi, nie znałem nigdy. Allah il Allah! To droga do śmierci i do dżehenny.
Zrobił przy tem minę tak poważnej wątpliwości, jakiej jeszcze nigdy nie widziałem u niego.
— Takie to niebezpieczne, hadżi Halefie Omarze?
— Nie wierzysz temu, zihdi? Czy nie słyszałem, że na tej drodze masz zamiar odwiedzić tych trzech mężów, którzy zowią się Pali, Selek i Melaf, tych trzech przez ciebie oswobodzonych na wyspie Abu Hammed, którzy, odzyskawszy siły i zdrowie w gościnie u Haddedihnów, udali się do swej ojczyzny?
— Odwiedzę ich.
— W takim razie jesteśmy zgubieni. Ty i ja jesteśmy prawdziwymi wiernymi; każdy wierny jednak, który do nich przybędzie, straci życie i niebo.
— To dla mnie nowość, hadżi Halefie. Kto ci to powiedział?
— O tem wie każdy muzułmanin. Czyż nie dowiedziałeś się dotąd, że kraj, w którym oni mieszkają, nazywa się Szejtanistan?
Aha, teraz wiedziałem już o czem myślał. Bał się Dżezidów, czcicieli djabła. Mimo to udałem, jakobym nic nie wiedział i zapytałem:
— Szejtanistan, kraina djabła? Dlaczego?
- ↑ Piwnica.