— Opisuję przeważnie to, co widzę i słyszę, to, co przeżywam.
— Czy w tych chaberler[1] występują ludzie, z którymi się stykasz?
— Tylko najdoskonalsi.
— Ja także?
— Tak, i ty!...
— A cobyś napisał o mnie?
— Baszo, jak mogę wiedzieć o tem już teraz? Mogę opisywać ludzi tak, jak się względem mnie zachowali.
— A kto to czyta?
— Wiele tysięcy ludzi wielkich i małych.
— Baszowie i książęta też?
— Tak jest, i oni.
W tej chwili doleciały mię z dziedzińca odgłosy razów z towarzyszeniem jęków karanego. Jąłem mimowolnie nadsłuchiwać.
— Nie słuchaj tego — upomniał basza — to jest mój hekim.
— Twój lekarz? — zapytałem zdziwiony.
— Tak jest. Czy miałeś kiedy disz agrizi?[2]
— Jeszcze jako dziecko.
— Więc wiesz, co to znaczy. Mam chory ząb. Ten pies miał mi go wyrwać, ale czynił to tak niezręcznie, że zbyt mnie bolało. Za to teraz bierze kije. Ja nie mogę teraz ust złożyć razem.
Nie może ust złożyć? Czyżby ząb był już podważony? Postanowiłem skorzystać z tego.
— Baszo, czy mogę zobaczyć ten chory ząb?
— Jesteś hekimem?
— Przy sposobności.
— To chodź tu! Na dole po prawej stronie.
Otworzył usta, a ja zajrzałem.
— Pozwolisz mi dotknąć się tego zęba?
— Jeżeli to nie będzie bolało.
Omal że nie roześmiałem się w twarz srogiemu baszy. Był to kieł, który tak lekko trzymał się w opuchłem dziąśle, że wystarczały już palce do dokończenia przerwanej widocznie operacji.