— Nietylko silną, lecz wprost niezdobytą. Jest ona kluczem do kraju wolnych Kurdów, chociaż i szczepy podbite są złe i niesforne.
— Widziałeś moje bu-dieruldi i użyczysz mi swej opieki. Oto prośba, z którą przyszedłem do ciebie.
— Będzie wysłuchana, lecz pod jednym warunkiem.
— Pod jakim?
— Wrócisz tu znowu i będziesz moim gościem.
— Przyjmuję ten warunek.
— Dam ci dwóch Khawassów dla usługi i ochrony. Czy wiesz, że będziesz przechodzić przez kraj Dżezidów?
— Wiem o tem.
— Jest to lud zły i nieposłuszny, któremu trzeba pokazywać zęby. Czczą djabła, gaszą światła i piją wino.
— Czy to ostatnie jest czemś tak złem?
Spojrzał na mnie badawczo zukosa.
— A ty pijesz wino?
— Bardzo chętnie.
— Masz wino z sobą?
— Nie.
— Myślałem, że masz; gdyby tak było, odwiedziłbym cię był przed odjazdem.
Aby móc usłyszeć coś takiego, na to musiałem już posiadać pewien stopień jego zaufania. Mogłem z tego skorzystać, więc rzekłem:
— Odwiedź mnie, mogę dostać wina.
— Czy i takiego, co pryska?
Miał na myśli szampan.
— Czy piłeś, baszo, już kiedy takie wino?
— O, nie! Czyż nie wiesz, że prorok zakazał pić wina, a ja jestem wiernym wyznawcą koranu.
— Wiem o tem, ale takie pryskające wino można zrobić sztucznie i wówczas nie będzie to właściwie winem.
— Umiesz robić wino pryskające?
— Tak jest.
— Trwa to jednak długo — może kilka tygodni, a nawet miesięcy?
— Kilka godzin.
— Możesz mi przyrządzić taki napój?
— Chętnie, ale nie mam rzeczy potrzebnych do tego.
Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/165
Ta strona została skorygowana.