— Czego ci trzeba?
— Flaszek.
— To mam.
— Cukru i rodzynków.
— Dostaniesz ode mnie.
— Octu i wody.
— Ma mój mudbachdżi[1].
— Poza tem kilka artykułów, których można dostać tylko w aptece.
— Czy należą do ilaczlar?[2]
— Tak jest.
— Mój hekim ma aptekę; czy trzeba ci jeszcze czego?
— Nie, ale musiałbyś mi pozwolić przyrządzić wino w twej kuchni.
— Czy mogę się przypatrywać, aby się tego nauczyć?
— To prawie niemożebne, baszo! Przyrządzać wino, które może pić muzułmanin, wino, które pryska i duszę rozwesela, to bardzo wielka tajemnica.
— Dam ci, czego zażądasz.
— Nie sprzedaje się tajemnicy tak ważnej. Przyjaciel tylko może ją poznać.
— Czyż nie jestem twym przyjacielem, Kara ben Nemzi? Kocham cię i zgodzę się chętnie na wszystko, o co poprosisz.
— Wiem o tem, baszo, i dlatego poznasz mą tajemnicę. Ile flaszek mam ci napełnić?
— Dwadzieścia, a może to za wiele?
— Nie! Chodźmy do kuchni!
Basza z Mossul był napewno potajemnie poddanym króla Bakchusa. Zapaliliśmy nowe fajki i udaliśmy się do kuchni.
Panowie z przedpokoju zrobili ogromne oczy, widząc mnie z fajką przymierza, kroczącego tak po przyjacielsku u jego boku; ja jednak nie zwracałem na nich uwagi. Kuchnia mieściła się na parterze. Był to pokój wysoki i ciemny z ogromnym kominem, w którym nad ogniem wisiał duży kocioł, pełen wrzącej wody, przeznaczonej do robienia kawy. Nasze pojawienie się tam wywołało nie tyle niespodziankę ile przerażenie. Na ziemi