Musiało oczywiście; wszak basza tak kazał. Następnie kazał przynieść dwie lampki i zabronił wstępu do pokoju wszystkim, nawet słudze, oznajmiającemu gości, poczem rozwiązał drut.
Puff — korek wyleciał pod powałę.
— Allah il Allah! — krzyknął przestraszony, gdy z szumem buchnęło z flaszki sztuczne wino. Chciałem szybko podstawić moją szklankę.
— Maszallah! Pryska naprawdę!
Basza otworzył usta i wsunął szyjkę flaszki pomiędzy wargi. Była na poły próżna, gdy ją odstawił i wetknął palec do otworu, aby ją zatkać.
— Saltanatly — wspaniale! Słuchaj, mój przyjacielu, kocham cię. To wino lepsze jest od wody ze zdroju Cem-cem.
— Znajdujesz to istotnie?
— Tak, lepsze nawet od wody Hawus Kewzer, którą się pić będzie w raju. Dodam ci nie dwu, lecz czterech Khawassów.
— Dziękuję ci. Czy spamiętałeś sobie dobrze, jak się robi to wino?
— Całkiem dokładnie. Nie zapomnę tego.
Nie zważając na mnie, ani na to, że stoją przed nami dwie lampki, przyłożył znowu flaszkę do ust i odjął ją dopiero, gdy była próżna.
— Bom bosz! Wyschła. Czemu nie była większa.
— Czy pojmujesz teraz, jak drogocenną była moja tajemnica?
— Na proroka, pojmuję! O, wy ludzie Zachodu, jesteście bardzo mądrzy! Pozwól mi jednak opuścić cię na chwilę.
Wstał i wyszedł z pokoju. Gdy powrócił po chwili, niósł coś pod kaftanem. Były to dwie flaszki. Zaśmiałem się.
— Czy sam je przyniosłeś? — spytałem.
— Kendi — sam! Tego wina nie śmie ruszyć nikt oprócz mnie. Kazałem na dole powiedzieć, że kto dotknie tylko flaszki, tego zbić każę na śmierć.
— Chcesz się jeszcze napić?
— Czyż miałbym sobie odmówić? Czy napój ten nie jest nieoceniony?
— Ależ zapewniam cię, że wino to ma wówczas dopiero swój smak właściwy, gdy całkiem wychłodnie.
Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/169
Ta strona została skorygowana.