Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/17

Ta strona została skorygowana.

— A właśnie, sir, czy umie pan dobrze pływać?
— Yes!
— Niebardzo tu bezpiecznie, gdy się nie chce zmoczyć odzieży i broni. Owiń pan cylinder swój ubraniem, jak turbanem!
— Dobrze, bardzo dobrze, zrobię tak!
I ja zwinąłem odzież w tłumok i włożyłem go na głowę.
Potem weszliśmy do wody. Anglik okazał się doskonałym pływakiem. Przepłynęliśmy rychło rzekę; stanąwszy na drugim brzegu, wdzialiśmy znowu odzież na siebie. Lindsay poddał się zupełnie memu kierownictwu. Szybko przebyliśmy dwie mile angielskie w stronę południową, a potem skierowaliśmy się ku zachodowi. Tu była okolica górzysta. Weszliśmy na jedną z gór, aby się rozejrzeć wokoło. Nigdzie nie było widać żywej istoty.
— Nothing! nic, ani żywej duszy, źle!
— Hm, i ja nic nie widzę!
— A gdy się pan omylić — oho, co wtedy?
— Wtedy mamy jeszcze zawsze dość czasu, aby wytropić ich tam nad rzeczką. Dotychczas nikomu nie udało się jeszcze ukraść mi bezkarnie konia; nie ustąpię więc, dopóki nie odzyskamy naszych koni.
— Ja także.
— Nie. Pan musi wrócić nad Tygrys, by pilnować swoich rzeczy.
— Moich rzeczy? Ba, gdy pójdą precz, kupię nowe — chętnie zapłacę za przygodę, bardzo dobrze.
— Cicho! Czy się tam coś nie rusza?
— Gdzie?
— Tam! Wskazałem mu kierunek ręką. Rozwarł teraz szeroko oczy i usta. Nozdrza zadrżały mu, a nos jego zdawał się coś wietrzyć.
— Słusznie — i ja widzę!
— Zbliża się do nas.
— Yes! Gdy będą, zastrzelę wszystkich!
— Sir, to są ludzie!
— Złodzieje! Na śmierć zastrzelić, na śmierć!
— Wobec tego będę pana musiał opuścić!
— Opuścić? Dlaczego?