Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/170

Ta strona została skorygowana.

— Jak ono wówczas musi smakować. Chwała Allahowi, który każe płynąć wodzie, a rość rodzynkom i lekarstwom, aby pokrzepiać serca swych wiernych.
I pił, nie zważając na mnie. Jego mina wyrażała najwyższą rozkosz, a gdy druga flaszka już była próżna, zauważył:
— Przyjacielu, tobie nikt nie dorówna, ani wierny ani niewierny. Czterech Khawassów za mało dla ciebie, dostaniesz sześciu.
— Baszo, twoja dobroć jest wielką; będę umiał ją wysławiać.
— Czy i o tem opowiesz, co piłem teraz?
— Nie, to zamilczę, gdyż nie powiem także i tego, co ja piłem.
— Maszallah, masz rację! Piję, nie pomnąc na ciebie. Podaj mi twoją szklankę, otworzę jeszcze tę flaszkę.
Teraz mogłem skosztować mego fabrykatu. Smakował zupełnie tak, jak musi smakować woda sodowa z zupą rodzynkową i z cukrem. Dla niewybrednego podniebienia baszy jednak musiało i to być rozkoszą.
— Wiesz — rzekł i pociągnął spory haust — że sześciu Khawassów mało dla ciebie? Dostaniesz dziesięciu.
— Dziękuję ci, baszo.
Gdyby to popijanie miało iść tak dalej, to musiałbym ruszyć w drogę chyba z całem wojskiem Khawassów, a to mogłoby mi w pewnych okolicznościach nadzwyczajnie przeszkadzać.
— Podążysz więc przez kraj czcicieli djabła — podjął temat poprzedni — czy znasz ich mowę?
— Jest to mowa Kurdów.
— Djalekt kurdyjski. Niewielu tylko mówi po arabsku.
— Nie znam go.
— Więc dodam ci tłumacza.
— Może to niepotrzebne. Język kurdyjski podobny do perskiego, a ten rozumiem.
— Ja nie rozumiem obudwu, a ty sam musisz wiedzieć najlepiej, czy potrzeba ci dragomana. Nie zatrzymuj się jednak długo w ich kraju. Nie odpoczywaj u nich, przejedź tylko szybko przez ich terytorjum.
— Czemu?