— Musiałeś się więc nigdy w życiu nie ruszać z kraju, inaczej byłaby doszła moja sława do ciebie. Muszę ci naprzykład opowiedzieć, jakim sposobem straciłem nos. Było to wówczas, kiedy pod Sebastopolem walczyliśmy z Moskowitami. Stałem właśnie w największym wirze walki i podniosłem ramię moje…
Tu nastąpiła przerwa. Mój koń nie mógł znieść odoru osła; chrapał gniewnie, jeżył grzywą, aż sięgnął nagle zębami w stronę kłapoucha, na którym człapał buluk emini. Osioł stanął dęba, aby uniknąć ukąszenia, wykręcił się wbok i zdarł. Istotnie nie uciekał, lecz zdzierał jak opętany przez wertepy i głazy tak, że mały buluk emini ledwie mógł utrzymać się na grzbiecie. Niebawem też zniknęli nam z oczu obydwaj.
— Jemu się zawsze tak powodzi — usłyszałem, jak mówił do Halefa onbaszi.
— Musimy popędzić za nim — odpowiedział Halef — inaczej stracimy go.
— Jego? — śmiał się Arnauta. — Nie byłoby go wcale szkoda. Zdarzyło mu się to już tysiąc razy i nie zginął nigdy.
— Dlaczego jednak jeździ na tem bydlęciu?
— Musi.
— Musi, dlaczego?
— Żąda tego jisbaszi[1]. Bawi go to, gdy widzi Ifrę na ośle.
Gdy przyjechaliśmy pomiędzy Kufjundżik a klasztorem św. Jerzego, ujrzeliśmy buluka emini, zatrzymującego się przed nami. Widząc mię nadjeżdżającego, wołał już zdaleka:
— Panie, czy sądziłeś, że mnie osioł uniósł?
— Jestem o tem przekonany.
— Mylisz się, emirze. Ruszyłem tylko naprzód, aby zbadać drogę, którą mamy jechać. Czy udamy się wzdłuż Khausseru, czy też pojedziemy zwyczajną drogą?
— Zostaniemy na szlaku.
— Pozwolisz więc, że ci później opowiem moją historję. Będę wam teraz przewodnikiem.
Pojechał naprzód. Khausser jest to potok czy też rzeczka, wypływająca z północnych kończyn Dżebel Ma-
- ↑ Kapitan, dowódca 100 ludzi.