Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/182

Ta strona została skorygowana.

— Czy bagno jest niebezpieczne?
— Nie.
— Widzicie tam na północnym wschodzie owo wzniesienie, do którego dostaćby się można w trzy godziny?
— Widzimy.
— Tam znajdziemy się znowu, gdyż teraz musimy się rozłączyć. Gościńcem dążyć nie możemy; dostrzeżonoby nas i odgadniętoby kierunek naszej drogi. Dalej w bagno i każdy zosobna, aby ścigający nas, gdyby tu przecież przybyć mieli, nie wiedzieli, za którym pójść mają śladem!
— Ale nasi Arnauci i Baszybożuki, zihdi? — zapytał Halef.
— Nic nas teraz nie obchodzą. Byli nam wogóle zawadą raczej niż pomocą. Nie stanowią dla mnie wcale większej opieki, aniżeli moje paszporty i listy. Halefie, ty zejdziesz tutaj i trzymać się będziesz najbardziej na południe, ja pojadę środkiem, a szejk zostanie na północy. Jeden od drugiego najmniej o pół godziny drogi.
Rozdzieliliśmy się; ja zboczyłem z drogi bitej w bagno, które istotnie nie miało cech właściwego moczaru. Towarzysze moi zniknęli mi z oczu, a wtedy samotny zmierzałem ku wytkniętemu celowi.
Już od ośmiu dni znajdowałem się w stanie napięcia, jakiego nie zauważyłem u siebie oddawna. Niema może kraju na świecie, któryby krył tyle i tak niezwykłych zagadek, jak ta ziemia, której dotykały teraz kopyta mojego konia. Pomijam już ruiny Assyrji i Babilonu, które widzi się tu na każdym kroku. Przede mną wynurzały się teraz góry, których zbocza i doliny zamieszkują ludzie o narodowościach i religjach niesłychanie trudnych do rozpoznania. Gasiciele światła, czciciele ognia, czciciele djabła; Nestorjanie, Chaldejczycy, Nahumici, Sunnici, Sziicy, Nadżijeci, Ghollaci, Rewafidyci, Muatazileci, Wachabici, Arabowie, Żydzi, Turcy, Ormianie, Syryjczycy, Druzowie, Maronici, Kurdowie, Persowie, Turkomani. Człowieka każdego z tych ludów, plemion i sekt spotkać można każdej chwili, a któż zna wszystkie błędy i niewłaściwości, jakich dopuścić się może obcy przy takiej sposobności. Dziś jeszcze dymią te góry krwią tych, co padli ofiarą naro-