— Tak, to Mohammed Emin. Za dziesięć minut będzie z nami.
Tak też było. Poznał nas i nadjechał śpiesznie.
— Cóż teraz, effendi? — zapytał mnie.
— Zależy to od tego, czego się dowiedziałeś. Zauważono cię może?
— Nie, tylko owczarz pędził zdala swoją trzodę.
— Jak cię pojmano?
— Kazałeś mi przybyć do ruin Khorsabad. Do dzisiaj rana ukrywałem się w południowej ich części, potem jednak zająłem stanowisko bliższe drogi, aby widzieć, jak będziesz nadjeżdżał… Tu dostrzegli mnie żołnierze i osaczyli. Nie mogłem się bronić, bo ich było za dużo, a dlaczego mnie pojmali, tego nie wiem.
— Czy pytali cię o plemię i imię twoje?
— Tak, ale objaśniłem ich fałszywie.
— Ludzie ci są niedoświadczeni. Arab poznałby cię po tatuowaniu. Wzięli cię do niewoli, ponieważ w ruinach Kufjundżik rozłożone są wojska baszy, przeznaczone do wyprawy przeciw Szammarom.
Zląkł się i wstrzymał konia.
— Przeciw Szammarom? Allah, wspomóż nas! Muszę zatem wracać natychmiast.
— To niepotrzebne. Znam plan gubernatora.
— Jakiż on jest?
— Wyprawa przeciw Szammarom jest narazie tylko maską. Mutessaryf chce najprzód napaść na Dżezidów. Nie mogą oni o tem się dowiedzieć i dlatego basza udaje, że wyruszyć chce przeciwko Szammarom.
— Wiesz to dokładnie?
— Całkiem dokładnie, gdyż sam z nim rozmawiałem. Ja mam powrócić i zrekognoskować pastwiska Szammarów.
— Gdy się jednak szybko załatwi z Dżezidami, to wyzyska napewno tę okoliczność, ażeby wojsko swoje wysłać natychmiast przeciwko Szammarom.
— Z Dżezidami tak szybko się nie załatwi; możesz zdać się na to zupełnie. Tymczasem zaś minie krótka pora wiosenna.
— Maszallah, co ma wiosna wspólnego z tą wojną, effendi?
Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/184
Ta strona została skorygowana.