— Tak… trzydzieści pięć pjastrów na miesiąc! — zawołał prawie wesoło — a co masz jeszcze?
— Co jeszcze… Dwa funty chleba, siedemnaście łutów mięsa, trzy łuty masła, pięć łutów ryżu, łut soli i półtora łuta dodatków na dzień, a prócz tego mydło, oliwę i smarowidło do butów. Rozumiesz mnie? A jeżeli śmiejesz się z mojego nosa, którego już nie mam, to opowiem ci, jak go utraciłem. Było to wówczas, kiedy pod Sebastopolem walczyliśmy z Moskowitami… Znajdowałem się właśnie w największym gradzie kul…
— Nie mam czasu ciebie słuchać. Czy mam oświadczyć bejowi, że chcesz z nim mówić?
— Powiedz mu to, ale nie zapomnij dodać, że nie pozwolę sobie odmówić.
Moja osoba była zatem przedmiotem tej głośnej pogadanki. Wszedłem, a za mną Mohammed Emin i Halef. Kiajah miał właśnie zamiar otworzyć jedne z drzwi, ale odwrócił się, gdyśmy się zjawili.
— Oto i emir sam! — zauważył Ifra. — On ci pokaże, kogo masz słuchać.
Zwróciłem się do buluka emini:
— Ty tutaj?… Skąd się wziąłeś tak całkiem sam jeden w Baadri?
— Czyż nie powiedziałem, że pojadę naprzód, ekscelencjo?
— Gdzie tamci?
— Iflemisz — zniknęli, zwietrzeli, zostali zwiani.
— Dokąd?
— Nie wiem tego, wasza wysokości.
— Musiałeś to przecież widzieć?
— Bardzo mało. Kiedy jeniec uciekał, pognali wszyscy za nim; także i moi ludzie i Arnauci.
— A czemu ty nie pobiegłeś?
— Benim eszek — mój osioł nie chciał, o panie. Pozatem musiałem dążyć do Baadri, ażeby przygotować ci kwaterę.
— Czy widziałeś dobrze owego jeńca?
— Jakże mogłem widzieć? Leżałem twarzą do ziemi, a gdy się podniosłem, aby się do pogoni przyłączyć, jeniec był już daleko.
Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/187
Ta strona została skorygowana.