— Teraz zaraz? — zapytałem go. — To niemożliwe.
— Dlaczego? Mam siekierę?
— O, tym czekanikiem niewiele pan zdziała. Kto tu chce coś wygrzebać, musi się naprzód porozumieć z rządem. —
— Z rządem? Jaki to rząd?
— Turecki.
— Bah! Niniwa należała do Turków?
— O, nie, bo wówczas nie było jeszcze Turków. Ruiny te znajdują się atoli dziś w obrębie posiadłości tureckich, jakkolwiek władza sułtana aż tu nie sięga. Tu są wyłącznymi panami koczujący Arabowie: z nimi to należy wejść w przyjazne stosunki, gdy się tu zamierza czynić poszukiwania, inaczej nigdy nie można być pewnym ani życia swego, ani mienia. Dlatego doradzałem panu, byś pan wziął ze sobą dary dla naczelników plemion.
— Jedwabne szaty?
— Tak; one mają tu wielką cenę.
— Well, a więc — wejść w przyjazne stosunki — zaraz, natychmiast — nie?
Wiedziałem, że nadzwyczajne wykopaliska, o których marzył, pozostaną tylko projektem, nie chciałem go jednak pozbawić otuchy i wiary.
— Owszem. Ale teraz chodzi o to, jakiemu szejkowi należy w pierwszym rzędzie złożyć uszanowanie.
— Zgadnąć!
— Najpotężniejszy szczep zwie się El Szammar. Ma on rozległe pastwiska tam daleko u południowych stoków Sindżaru i na prawem pobrzeżu Thatharu.
— A Sindżar stąd daleko?
— O jeden stopień szerokości geograficznej.
— Bardzo daleko! A jacy Arabowie są tu jeszcze?
— Obeidzi, Alan-Zalmani, Abu-Ferhani i inni. Ale trudno znaleźć te hordy koczujące, bo są raz tu, raz tam. Gdy zabraknie w miejscu jakiemś paszy dla ich trzód, wówczas zwijają namioty i ciągną dalej. Przytem poszczególne szczepy pałają ku sobie straszną nienawiścią; często więc unikają się, co również sprzyja koczowniczemu sposobowi ich życia.
— Piękne życie — liczne przygody — wiele wygrzebać — znakomicie!
Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/21
Ta strona została skorygowana.