Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/214

Ta strona została skorygowana.

— Effendi, ty mnie naprawdę chcesz tylko pocieszyć. Dlaczegóż osioł tylekroć ze mną uciekał, dlaczego tyle razy zrzucił mnie z siodła? Ponieważ wiedział, że nie jest osłem i że ja jestem synem jego syna. A czemuż kamień pomógł natychmiast, gdy uczyniłem to, co nakazała ci dusza osła.
— Nic mi nie nakazała, a zaraz ci powiem, dlaczego pomógł mój środek. Czy nie zauważyłeś nigdy, że kogut piejąc, zamyka oczy?
— Widziałem to.
— Przytrzymaj mu zapomocą jakiegoś przyrządu oczy, aby nie mógł ich zamknąć, a nie zapieje nigdy. Czy zauważyłeś, że osioł twój, ilekroć zamierza wrzeszczeć, zawsze podnosi ogon?
— Zaprawdę zawsze tak czyni, effendi.
— Postaraj się zatem, żeby nie mógł podnosić ogona, a przestanie ryczeć.
— Czy tak jest w istocie?
— W istocie. Spróbuj dzisiaj wieczorem, skoro znów zacznie wrzeszczeć.
— Więc ojciec mojego ojca naprawdę nie jest zaczarowany?
— Nie, wszakże ci to mówię.
— Hamdulillah. Tysiączne dzięki Allahowi.
Wyleciał z pokoju i oderwał zwierzęciu kamień od ogona. Następnie wrócił z pośpiechem, a by mimo spóźnienia wziąć udział w śniadaniu. To, że on, podwładny, mógł siedzieć przy stole razem z Bejem było dla mnie ponownie dowodem patrjarchalnego życia Dżezidów.


ROZDZIAŁ XII.
WIELKIE ŚWIĘTO

W godzinę później wyjechałem z moim tłumaczem na wycieczkę. Poranek był świetlany. Mohammed Emin wolał zostać w domu, aby się jak najmniej pokazywać.
— Czy znasz dolinę Idiz? — zapytałem mojego towarzysza.
— Znam.