Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak długo trzeba jechać, aby się stąd tam dostać?
— Dwie godziny.
— Chciałbym ją zobaczyć. Czy zaprowadzisz mnie tam?
— Wedle rozkazu, panie. Czy mamy jechać wprost, czy na Szejk Adi?
— Którędy bliżej?
— Drogą wprost, ale ta jest uciążliwsza.
— Wybierzemy jednak ją.
— A koń twój wytrzyma? Jest to zwierzę tak cenne, jakich mało widziałem, ale prawdopodobnie nawykłe tylko do równin.
— Właśnie dzisiaj chcę go wypróbować pod tym względem.
Baadri było już poza nami. Drogi, którą jechaliśmy, nie należy sobie bynajmniej przedstawiać jako utorowanej ścieżki. Wiodła ona pod górę i znów stromo wdół, ale mój karosz trzyma się dzielnie. Wzgórza, porosłe początkowo krzakami, pokryte teraz były gęstym i ciemnym lasem, a my jechaliśmy pod jego liściastemi i szpilkowemi koronami. Wreszcie stała się droga tak niebezpieczną, że musieliśmy zsiąść z koni i prowadzić je za sobą. Należało każde miejsce dobrze zbadać, zanim się postawiło na niem nogę. Koń tłumacza nawykły był do terenu tego rodzaju; stąpał z większą pewnością i lepiej umiał rozróżniać miejsca niebezpieczne od bezpiecznych, ale mój miał instynkt szczęśliwy i był nadzwyczaj ostrożny. Przekonałem się też niebawem, że po krótkiem ćwiczeniu będzie doskonale chodził po górach. Okazało się przynajmniej tyle, że się nie męczył, podczas gdy tamto zwierzę pociło się, a niebawem poczęło z trudnością oddychać.
Dwie godziny upłynęły już prawie, kiedy dostaliśmy się w gęstwinę, poza którą skały spadały niemal pionowo.
— Oto dolina — zauważył przewodnik.
— Jak tam zjedziemy?
— Zejście jest tylko jedno, a droga do niego prowadzi tutaj z Szejk Adi.
— Czy jest wydeptana?
— Nie, niepodobna jej odróżnić od reszty gruntu. Chodź!