Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/228

Ta strona została skorygowana.

— Na nic… Pójdziesz ze mną; czapuk — natychmiast.
— Puść moją rękę, inaczej…
— Co inaczej?
— Użyję siły!
— Użyj!
— Oto…
Dobył noża i pchnął ku mnie, lecz ja z pod spodu chwyciłem jego rękę drugą.
— Szkoda cię! Jesteś tchórz, jak się zdaje.
Ścisnąłem mu rękę tak mocno, że nóż wypuścił, pod niosłem go szybko i uchwyciłem za bluzę.
— No, naprzód! inaczej!… Masz tu moją bieliznę; weź ją i nieś!
— Panie, nie czyń tego!
— Dlaczego?
— Czy jesteś Dżezid?
— Nie.
— Czemu więc chcesz mnie wieść do wsi?
— Powiem ci: Jesteś żołnierzem tureckim, szpiegiem!
Zbladł.
— Mylisz się, panie! Jeżeli nie jesteś Dżezid, to puść mię wolno.
— Dżezid, czy nie; naprzód!
Kurczył się pod moim uściskiem, lecz trzeba było iść. Zmusiłem go też do niesienia mojej bielizny. Przybywszy tak do wsi, wywołaliśmy niemałe poruszenie, a wcale znaczna masa ludzi szła za nami do domu Beja. Nieopodal drzwi stał niezauważony przez jeńca mój Baszybożuk, który na widok nas przechodzących zrobił minę człowieka niespodzianie czemś zaskoczonego. Musiał go znać.
— Kogo mi tu prowadzisz? — zapytał Ali Bej.
— Obcego, którego zastałem nad strumieniem. Ukrył się i to w miejscu, skąd mógł objąć okiem całą wieś, oraz drogę do Szejk Adi.
— Co on za jeden?
— Twierdzi, że nazywa się Lassa i że jest Dassini.
— W takim razie musiałbym go znać. Niema też żadnego Dassini tego imienia.
— Chciał mnie pchnąć nożem, kiedy go zmuszałem, by szedł ze mną. Oto on, zrób z nim, co chcesz.