Wyszedłem; na dworze stał jeszcze buluk emini.
— Czy znasz tego człowieka, którego przywiodłem?
— Tak, a co on uczynił, emirze? Wziąłeś go zapewne za kogo innego. To nie jest złodziej, ani rozbójnik.
— Kto on?
— On jest kol agassi[1] przy moim pułku.
— Aha! Jak się nazywa?
— Nazir. Nazywaliśmy go: Nazir agassi. Jest przyjacielem miralaja Omar Ameda.
— Dobrze; powiedz Halefowi, niech siodła konie.
Wróciłem do selamliku, gdzie wobec Mohammed Emina i kilku znacznych ze wsi rozpoczęło się już przesłuchanie.
— Od kiedy leżałeś w krzakach? — pytał Bej.
— Odkąd zaczął się kąpać ten człowiek.
— Ten człowiek jest emirem; zapamiętaj to sobie! Nie jesteś ani Dassini, ani Dżezid. Jak się nazywasz?
— Tego nie powiem!
— Czemu?
— Mam wziąć krwawy odwet tam w górach kurdyjskich. Muszę zamilczeć, kto jestem i jak się nazywam.
— Od kiedyż to kol agassi ma coś do czynienia z krwawym odwetem wolnego Kurda? — pytałem go.
Zbladł jeszcze bardziej, niż poprzednio nad strumieniem.
— Kol agassi? Co ty przypuszczasz? — zapytał jednak z otuchą.
— Przypuszczam, że znam tak dobrze Nazira agassi, iż nie dam się wywieść w pole.
— Ty… ty… ty mnie znasz? Wallahi, jestem więc zgubiony; to moje przeznaczenie.
— Nie, to nie jest twój kismet. Wyznaj otwarcie, co tu robiłeś, a może ci się nic nie stanie!
— Nie mam nic do powiedzenia.
— To jesteś zgub — — —
Przerwałem gniewnemu Bejowi szybkim ruchem ręki i zwróciłem się znów do jeńca:
— Czy to prawda, co mówisz o krwawym odwecie?
— Tak, emirze!
- ↑ Nadliczbowy oficer sztabu.