Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/230

Ta strona została skorygowana.

— Bądź więc ostrożniejszy na drugi raz. Jeżeli powrócisz natychmiast do Mossul, to jesteś wolny.
— Effendi! — zawołał na to Bej w strachu. — Pomyśl tylko, że my przecież…
— Wiem, co chcesz powiedzieć — przerwałem mu ponownie. — Ten człowiek jest oficerem sztabu mutessaryfa, kol agassi, z którego kiedyś może być generał, a ty żyjesz z mutessaryfem w przyjaźni i w najgłębszym pokoju. Żałuję teraz, że napastowałem tego oficera; do tego nigdyby nie było przyszło, gdybym go był poznał odrazu… Obiecujesz mi więc wrócić niezwłocznie do Mossul?
— Obiecuję.
— Czy zemsta twoja zwraca się przeciwko jakiemuś Dżezidowi?
— Nie.
— Więc idź, a Allah niechaj cię chroni, ażeby zemsta twoja nie stała się niebezpieczną dla ciebie samego.
Stał zupełnie zdumiony. Dopiero co widział przed sobą śmierć nieuchronną, a teraz był wolny. Chwycił mą rękę i zawołał:
— Emirze, dziękuję ci. Niech Allah błogosławi tobie i wszystkim twoim.
Potem z największym pośpiechem wypadł za drzwi. Obawiał się prawdopodobnie, że wnet pożałujemy naszej wspaniałomyślności.
— Co uczyniłeś? — zapytał Ali Bej z gniewem raczej, niż zdumieniem.
— Co tylko mogłem najlepszego — odpowiedziałem.
— Najlepszego? Ten człowiek, to szpieg.
— Całkiem słusznie.
— I zasłużył na śmierć.
— Także słusznie.
— A ty darowałeś mu wolność, nie zmusiłeś go do zeznań?
Reszta Dżezidów patrzyła także ponuro. Nie zaniepokoiłem się tem i odpowiedziałem:
— Czego dowiedziałbyś się z jego zeznań?
— Może i nie wiele — nie więcej od tego, co już wiemy. Zresztą był to, zdaje się, człowiek, który chętniej umrze, niż coś zdradzi. Więc bylibyśmy go zabili.