Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/239

Ta strona została skorygowana.

— Tego się nie je, lecz zakopuje się w ziemi, gdyż w krwi jest dusza.
Było to więc zapatrywanie starego testamentu, że życie ciała i dusza mieści się w krwi. Widziałem, że nie idzie tu o pogańską ofiarę, lecz o daninę miłości, aby ubodzy mogli święta obchodzić bez troski o pożywienie.
Gdy przybyliśmy na plac, wyszedł z bramy Mir Szejk Chan w towarzystwie Pir Kameka, kilku szejków i kawalów oraz większej liczby fakirów. Wszyscy mieli noże w prawicy. Plac otoczył tłum wojowników, trzymających broń gotową do strzału. Wtem zrzucił Mir Szejk Chan wierzchnie okrycie, skoczył ku pierwszemu wołu i wbił mu nóż z taką dokładnością między kręgi karku, że zwierzę runęło martwe natychmiast. W tej samej chwili podniósł się stugłośny okrzyk radości i huknęło tyleż wystrzałów.
Mir Szejk Chan ustąpił, a Pir Kamek prowadził dzieło w dalszym ciągu. Był to widok osobliwy, jak ten człowiek z białemi włosami i czarną brodą przyskakiwał od jednego byka do drugiego i powalał wszystkie pewnemi pchnięciami noża. Nie wypłynęła przy tem ani kropla krwi. Następnie przystąpili szejkowie, aby pootwierać żyły na szyjach zwierząt, a fakirzy zbliżyli się z wielkiemi naczyniami do chwytania krwi. Gdy się to stało, przypędzono wcale znaczną liczbę owiec. Pierwszą z nich zabił znowu Mir Szejk Chan, a inne pobili fakirzy, okazując nadzwyczajną zręczność w tym kierunku.
Wtem przystąpił do mnie Ali Bej.
— Czy chcesz mi towarzyszyć do Kaloni? — zapytał. — Muszę sobie zapewnić przyjaźń Badinanów.
— Żyjecie z nimi w niezgodzie?
— Czyż mógłbym w takim razie wybierać wśród nich moich wywiadowców? Ich dowódca jest moim przyjacielem, są jednak wypadki, w których należy się tak upewnić, jak tylko można. Chodź.
Nie mieliśmy daleko, aby dojść do wielkiego domu z nieociosanych kamieni, w którym Ali Bej mieszkał podczas świąt. Żona jego czekała już na nas. Na tarasie budynku rozpięto już kilka dywanów, na których usiedliśmy, aby spożyć śniadanie. Z tego punktu można