Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/245

Ta strona została skorygowana.

— Was nie zaczepią.
— Skąd wiesz o tem?
— Przypuszczam. Jeżeli napad na nas ma im się udać, muszą unikać wszelkiej walki i wrzawy. Przejdą więc przez twoje terytorjum w zupełnej ciszy. Będą może unikali drogi otwartej i pójdą przez lasy, aby niepostrzeżenie dostać się na wyżynę Szejk Adi.
— Myśl twoja trafiła w sedno.
— Jeżeli jednak nas zwyciężą, wówczas uderzą także na was.
— Ty nie dasz się zwyciężyć.
— Czy chcesz mi do tego dopomóc?
— Chcę; a co mam uczynić? Czy mam ci posłać moich wojowników do Szejk Adi?
— Nie, gdyż mam u siebie dość wojowników, aby bez pomocy załatwić się z Turkami. Ukryj tylko twoich i przepuść Turków w spokoju, aby się czuli pewnymi.
— Nie mam pójść wślad za nimi?
— Nie, lecz zamknij drogę za nimi, żeby już nie mogli powrócić. Przesmyk na drugiem wzgórzu, po drodze stąd do Szejk Adi, jest tak wąski, że może nim iść tylko dwu ludzi obok siebie. Jeżeli tam usypiesz szaniec, będziesz mógł z dwudziestu wojownikami zabić tysiąc Turków.
— Uczynię to, ale co mi za to dasz?
— Jeżeli nie przyjdzie do walki tak, że sam ich zwyciężę, to otrzymasz pięćdziesiąt strzelb, jeżeli zaś będziesz musiał z nimi walczyć i będziesz się trzymał dzielnie, to otrzymasz sto flint tureckich.
— Sto flint tureckich! — zawołał wódz rozpromieniony. Z największym pośpiechem sięgnął po miód i włożył do ust kawał tak wielki, że myślałem, iż się udławi.
— Sto flint tureckich! — powtórzył żując. — A czy dotrzymasz ty słowa?
— Czy okłamałem cię już kiedy?
— Nie, jesteś moim bratem i towarzyszem, moim przyjacielem i sprzymierzeńcem. Zasłużę na te strzelby.
— Możesz je sobie zarobić tylko wówczas, jeżeli Turków nadchodzących puścisz w spokoju.
— Nie zobaczą nikogo z moich ludzi.