Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/246

Ta strona została skorygowana.

— I jeżeli im przeszkodzisz w odwrocie, gdybym nie zdołał ich otoczyć i zamknąć.
— Obsadzę nietylko przesmyk, lecz i boczne doliny, żeby nie mogli się wydostać ani w prawo, ani w lewo, ani naprzód, ani wtył.
— Postąpisz dobrze; nie chcę jednak, żeby wiele krwi popłynęło. Żołnierze temu nie winni; muszą słuchać gubernatora, a jeżeli będziemy zbyt srodzy, to padyszacha stać na to, żeby przeciwko nam wysłać wojsko potężne, które nas może zniszczyć.
— Rozumiem cię. Dobry wódz musi wiedzieć, jak użyć siły i podstępu. W takim razie może z małym orszakiem pobić wielkie nawet wojsko. Kiedy Turcy nadejdą?
— Urządzą tak, żeby z brzaskiem dnia mogli wpaść na Szejk Adi.
— Sami wpadną w zasadzkę. Wiem, że jesteś wojownikiem walecznym. Postąpisz z Turkami zupełnie tak, jak to zrobili swoim wrogom Haddedihnowie z Szammar tam w dolinie.
— Słyszałeś o tem?
— Ktoby o tem nie wiedział! Wieść o czynie tak bohaterskim leci prędko nad góry i doliny. Mohammed Emin zrobił szczep swój najbogatszem plemieniem.
Ali Bej uśmiechnął się do mnie skrycie i rzekł:
— Ładny to czyn schwytać tysiące bez walki.
— Mohammed Emin nie dokazałby tego sam. Jest silny i waleczny, ale miał obcego wodza przy sobie.
— Obcego? — zapytał chytrze Bej.
Gniewała go nieuwaga, okazywana mi przez wodza, więc podchwycił teraz sposobność do zawstydzenia go. Oczywiście, że nie szło tu o jakąś przesadę w pochwale.
— Tak, obcego — odparł wódz. — Czy nie wiesz o tem jeszcze?
— Opowiedz o tem!
Kurd opowiedział to w sposób następujący:
— Mohammed Emin, szejk Haddedihnów, siedział przed swym namiotem na naradzie z najstarszymi z plemienia. Wtem rozwarła się chmura i zjechał jeździec, którego koń dotknął ziemi w samym środku koła, utworzonego przez starszych.
— Sallam aaleikum! — przywitał ich.