doliny, z której wyjścia nie było i musieli się poddać. Mohammed Emin nie pozabijał ich, lecz zabrał im część ich trzód i zażądał haraczu, który będą musieli płacić, dopóki ziemia stać będzie.
Tak opowiadał Kurd i zamilkł.
— A co stało się z obcym dowódcą? — zapyta Ali Bej.
— Sallam aaleikum — rzekł on. — Potem wzniósł się czarny koń jego w chmury i zniknął — brzmiała odpowiedź.
— To bardzo ładna historja, ale czy wiesz, że to stało się naprawdę?
— Stało się. Pięciu ludzi z Dżelu było w tym samym czasie w Salamijah, gdzie opowiadali to Haddedihnowie. Przechodzili tędy i powiadomili o tem mnie i moich ludzi.
— Masz rację. Historja ta stała się w rzeczywistości, lecz inaczej, niż ty o niej słyszałeś. Czy chciałbyś ujrzeć rumaka seraskiera?
— Panie, to niemożliwe.
— Możliwe, gdyż stoi niedaleko od ciebie.
— Gdzie?
— Ten kary ogier tam.
— Żartujesz, Beju!
— Nie żartuję, lecz mówię prawdę.
— Koń jest przepyszny, jakiego jeszcze nie widziałem, ale to koń tego człowieka.
— A ten człowiek, to obcy seraskier, o którym opowiadałeś.
— To niemożliwe!
Ze zdumienia rozwarł usta tak szeroko, że można było przedsięwziąć najdokładniejsze dentystyczne obserwacje i operacje.
— Niemożliwe, powiadasz? Czy okłamałem cię kiedy? Powiadam ci raz jeszcze, że to prawda.
Oczy i usta Kurda otwierały się coraz szerzej. Patrzył na mnie jak nieprzytomny i całkiem mimowolnie sięgnął ręką po miód. Minął go jednak i wsadził palce w worek z tytoniem. Nie zauważywszy tego wcale, nabrał porządną porcję tego narkotycznego ziela i wsunął ją między białe, błyszczące zęby. Ta zamiana wywołała tak szybki kurczowy skutek, że wódz przymknął
Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/248
Ta strona została skorygowana.