— Nie można, przepisy grzeczności nie pozwalają na to. Sądzę jednak, że wnet się o tem dowiemy.
Gdyśmy się już posilili, wstałem i odezwałem się w te słowa:
— Pokrzepiliśmy się u ciebie jadłem i napojem, Mohammed Emin; dziękujemy ci i będziemy głosić gościnność twą wszędzie, gdzie noga nasza stanie. Bądź zdrów! Niechaj Allah ześle błogosławieństwo tobie i szczepowi twemu.
Tego się wcale nie spodziewał.
— Dlaczego chcecie mnie już opuścić? Zostańcie tu i wypocznijcie!
— Pójdziemy, bo słońce twej łaski nie świeci nam.
— A jednak będzie wam tu, w moim namiocie, zupełnie bezpiecznie.
— Tak sądzisz? Ja zaś nie wierzę, byśmy mogli być bezpiecznymi w beyt[1], w którym mieszka Arab esz Szammar.
Sięgnął ręką po sztylet.
— Czy chcesz mnie obrazić?
— Nie; chcę tylko wypowiedzieć swe myśli. W namiocie Szammara gość nie jest bezpieczny; a co tu mówić dopiero o takim, co nie jest nawet gościem.
— Czy chcesz, bym cię przebił? Kiedyż to Szammar nie uszanował prawa gościnności?
— A jednak i to się zdarzyło i nie tylko względem obcych ludzi, ale nawet względem członków tego samego szczepu.
Wypowiedziałem straszne oskarżenie; nie cofnąłem się przed niem, bo nie czułem się zobowiazanym do grzeczności względem człowieka, który przyjął nas jak żebraków. Mówiłem więc dalej:
— Nie zabijesz mnie, szejku, po pierwsze bowiem powiedziałem prawdę, a po drugie sztylet mój prędzej w ciebie ugodzi, niż twój we mnie.
— Udowodnij mi, żeś powiedział prawdę!
— Opowiem ci pewną historję. Był kiedyś wielki, potężny szczep, złożony z pomniejszych ferkah[2]. Nad tym szczepem panował wielki, waleczny szejk, jednak w sercu swem chował chytry podstęp i fałsz. To też