Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/38

Ta strona została skorygowana.

— Nie. Ale właśnie dlatego możemy trzymać z tym, z którym chcemy.
— Trzeba się nad tem dobrze zastanowić.
— Czy się pan boi?
— Nie.
— Naturalnie! A więc pójdziemy z nimi! Powiedz im pan to!
— Pan się może jeszcze rozmyśli i postanowi inaczej.
— Nie!
Odwrócił się trochę nabok, co oznaczało niezbicie, że to jego ostatnie słowo. Rzekłem tedy do szejka:
— Powiedziałem przedtem, że walczę w obronie dobra i prawdy. Czy wasza sprawa jest sprawiedliwa i dobrą?
— Czy mam ci ją przedstawić?
— Tak.
— Czy słyszałeś o szczepie Dżeheszów?
— Tak. To szczep przeniewierczy, który często sprzymierza się z Abu-Zalmanami i Tai-arabami, aby ograbić szczepy sąsiednie.
— Otóż wiesz to. Szczep ten napadł na nasze plemię i zagrabił nam kilka trzód; my zaś ścigaliśmy go i odebrali mu wszystko. Szejk Dżeheszów zaskarżył nas u gubernatora i przekupił go. Ten znów posłał do mnie, wzywając mnie oraz najprzedniejszych wojowników mego szczepu do siebie, do Mossul, na rozmowę. Byłem wtedy ranny, nie mogłem ani pójść, ani pojechać konno. Posłałem więc do niego syna mego z piętnastoma wojownikami. Gubernator postąpił sobie zdradziecko, uwięził ich i wysłał w jakieś miejsce, o którem aż do tej pory nie mogłem się nic dowiedzieć.
— Czy wypytywałeś się o nich?
— Tak, ale bezskutecznie; żaden bowiem mąż z mego szczepu nie odważyłby się pójść do Mossul. Szczepy Szammarów, oburzone tą zdradą, zabiły kilku żołnierzy gubernatora. Obecnie zbroi się on przeciwko nim i równocześnie podburza przeciwko mnie Obeidów, Abu-Hammedów i Dżowarjów, mimo, iż ci nie podlegają jemu, ale należą do Bagdadu.
— Gdzie się rozłożyli twoi wrogowie?
— Dopiero się zbroją.