Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/49

Ta strona została skorygowana.


ROZDZIAŁ IX.
NA ZWIADACH

Ppostanowiłem naprzód udać się do szczepu najbardziej na południe wysuniętego, mianowicie do Dżowarjów. Najlepiej byłoby jechać wzdłuż rzeki Thathar, która płynie prawie równolegle do Tygrysu; ale niestety, wydawało mi się prawdopodobnem, że właśnie nad brzegami tej rzeki znajdują się pastwiska Obeidów, kierowałem się więc bardziej na zachód. Miałem się tak urządzić, aby dojechać do Tygrysu o milę powyżej Tekrit. W takim razie trafiłbym napewno na szczep, którego szukałem.
Byłem dostatecznie zaopatrzony w żywność, a wody dla konia nie było mi trzeba, albowiem wokoło rosły rośliny nader soczyste. Miałem dbać tylko o to, żeby nie pomylić się co do kierunku drogi i uniknąć wszelkiego wrogiego spotkania. Co do pierwszego zadania miałem pomoc w moim zmyśle orjentacyjnym, w słońcu i w moim kompasie, przeciw spotkaniu zaś uzbrojony byłem w lunetę, przez którą mogłem wszystko dostrzec, zanim jeszcze mnie ujrzano.
Dzień cały minął bez przygody, a wieczorem położyłem się do snu pod samotną skałą. Zanim zasnąłem, pomyślałem, że może byłoby lepiej udać się aż do Tekrit, gdzie mógłbym, nie zwracając wcale uwagi, dowiedzieć się wszystkiego, o co mi szło. Ale były to myśli zbyteczne, jak się nazajutrz przekonałem. Spałem bowiem bardzo twardo, a zbudziło mnie dopiero parskanie mego konia.
Gdym oczy otworzył, ujrzałem pięciu jeźdźców, zbliżających się wprost do mnie. Byli już tak blisko, że spewnością mnie już widzieli. Ucieczka nie była po mojej myśli, choć koń byłby mnie bardzo szybko uniósł. Wstałem więc, dosiadłem konia, aby być przygotowanym na wszystko i sięgnąłem niedbale po sztuciec.
Nadjechali galopem i osadzili konie swe o kilka kroków przede mną. Ponieważ miny ich nie zdradzały wcale wrogiego usposobienia, mogłem tymczasowo być spokojnym.