rzeki. Szerokość jej wynosiła w tem miejscu całą milę angielską, a wody jej rozdzielała wielka, podłużna wyspa, pokryta bujną roślinnością. Na tej wyspie ujrzałem kilka namiotów.
— Przeprawisz się tam wraz z nami. Nasz szejk będzie ci rad!
— Jak się przeprawimy?
— Wnet zobaczysz, albowiem już nas zauważono. Udajmy się trochę wgórę, tam, gdzie kellek przybija do brzegu.
Kellek jest to łódź, której długość jest dwa razy większą od szerokości. Składa się z wydętych skór kozich, przymocowanych do siebie zapomocą poprzecznych drewien, na których kładzie się belki lub deski; na nich to spoczywają ciężary. Jedyne wiązadło stanowi łozina. Do kierowania taką łodzią używa się dwóch wioseł, którym za rzemienie służą związane ze sobą kawałki trzciny bambusowej. Taka to łódź odbiła w tej chwili od wyspy. Była ona tak wielka, że mogła pomieścić więcej niż sześciu jeźdźców, to też przewiozła nas bezpiecznie na miejsce.
Na wyspie powitał nas tłum dzieci, kilka psów, oraz sędziwy Arab, ojciec jednego z moich towarzyszy.
— Pozwól, że cię zaprowadzę do szejka — rzekł ów Arab, który dotychczas rozmawiał ze mną w imieniu swoich towarzyszy.
W drodze przyłączyło się do nas kilku mężczyzn, którzy trzymali się skromnie wtyle i nie naprzykrzali się pytaniami. Patrzyli z wielkim podziwem na mego konia. Droga nie była długa. Kończyła się przed dość obszerną chatą, zbudowaną z pni wierzbowych; dach pokryty był trzciną bambusową, a ściany były wyłożone wewnątrz matami. Gdyśmy weszli, powstał z kobierca mężczyzna silnie zbudowany. Był właśnie zajęty ostrzeniem swego szaraya[1] na kamieniu.
— Sallam aaleikum! — powitałem go.
— Aaleik! — odpowiedział, mierząc mnie bystro oczyma.
— Daruj, o szejku, że przyprowadzam ci tego męża — prosił mój towarzysz. — Jest to tak dostojny
- ↑ Ostry nóż afganistański.