Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/73

Ta strona została skorygowana.

— Otóż wyślę natychmiast posłańców.
— Bądź ostrożny, o szejku, i nie mów swym wojownikom, o co chodzi; inaczej łatwo się stać może, że nieprzyjaciel dowie się o naszym zamiarze.
Skłonił głowę potakująco i wyszedł. Sir Dawid Lindsay przysłuchiwał się tej długiej rozmowie z widoczną niecierpliwością; teraz skorzystał ze sposobności, aby się odezwać.
— Sir i ja tu jestem!
— Widzę pana!
— Chciałbym także coś usłyszeć!
— Moje przygody?
— Yes!
— Pan mógł sobie przecież pomyśleć, że nie wygłoszę swego wykładu w języku angielskim. Ale teraz dowiesz się pan o wszystkiem, co potrzebne.
Powtórzyłem mu pokrótce moje opowiadanie i treść narady. Był bardzo podniecony.
— Ah! Nie dziki atak, ale wojskowe oddziały! Ewolucja! Taktyka! Strategja! Otoczyć wroga! Barykada! Wspaniałe! Świetnie! I ja z wami! Pan będzie generałem, a ja adjutantem!
— Pysznie wyglądalibyśmy w takich rolach! Generał, który na sztuce wojennej tyle się zna, co hipopotam na robieniu pończoch i adjutant, który nie umie mówić! Zresztą radziłbym panu trzymać się zdaleka od tego wszystkiego.
— Dlaczego?
— Ze względu na wicekonsula w Mossul.
— Ah! Jakto?
— Przypuszczają, że on maczał ręce w tej sprawie.
— Niech weźmie precz ręce swe! Cóż mnie obchodzi konsul?
— Ba!
Teraz szejk wrócił. Wysłał posłańców i nasunęły mu się przytem rozmaite nowe myśli:
— Czy szejk Abu Mohammedów powiedział, jakiej części łupu się spodziewa?
— Nie.
— Czego żądają Alabeidowie?
— Nie wiem.
— Powinieneś był się spytać!