Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/80

Ta strona została skorygowana.

Stało się, co przepowiedziałem: Na drugi dzień w południe byliśmy już w komplecie. Zamianowałem opeerów i podoficerów, którzy każdego przybysza wprawiali do nowego sposobu walki. Popołudniu zaczęły się manewry i dały zadowalające wyniki. Piechota okazała się całkiem sprawną, a obroty i ataki poszczególnych oddziałów jazdy cechowały pewność i precyzja.
Podczas manewrów nadeszła ostatnia warta naszej linii wywiadowczej.
— Co przynosisz? — zapytał szejk, którego twarz jaśniała zadowoleniem.
— Panie, wczoraj Dżowarjowie połączyli się z Abu Hammedami.
— Kiedy?
— Wieczorem.
— A Abu Mohammedowie?
— Znajdują się tuż za nimi.
— Czy wysłali przed sobą wywiadowców, aby me zdradzić marszu, jakem im poradził?
— Tak.
Ten wywiadowca stał jeszcze przed nami, gdy nadjechał drugi z rzędu. Był on dalszem ogniwem łańcucha, rozciągniętego aż do doliny Deradż.
— Przynoszę ważną wiadomość, emirze.
— Jaką?
— Obeidowie wysłali ku nam ludzi z nad Cabu, aby zbadali okolicę.
— Ilu tam było mężów?
— Ośmiu.
— Jak daleko zaszli?
— Przeszli przez El Deradż.
— Czy widzieli naszych ludzi?
— Nie, ci bowiem ukryli się. Tamci obozowali w dolinie i wiele ze sobą rozmawiali.
— Ach! Czy nie można było ich podsłuchać.
— Było możliwe i Ibn Nacar uczynił to.
Ibn Nacar był jednym z owych dwóch wojowników, co mieli strzec doliny Deradż.
— Co on podsłuchał? Jeśli to rzecz ważna, to otrzyma nagrodę.
— Powiedzieli, że jutro w samo południe Obeidowie będą się przeprawiali przez rzekę, aby się połączyć