Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/81

Ta strona została skorygowana.

z czekającymi już na nich Abu Hammedami i Dżowarjami. Zamierzają potem dotrzeć aż do El Deradż i tam na noc rozłożyć się obozem, ponieważ sądzą, że ich tam nikt nie dojrzy. Następnego dnia rano chcą na nas wykonać napad.
— Czy tych ośmiu mężów już odjechało?
— Tylko sześciu z nich. Dwaj musieli zostać, aby strzec doliny.
— Wróć i powiedz Ibn Nacarowi i jego towarzyszowi, iż dziś jeszcze sam do nich przyjdę. Jeden zostanie i baczyć będzie na tych dwóch Obeidów, a drugi niech mnie oczekuje na ostatnim posterunku, by mi wskazał drogę, gdy przybędę.
Mąż ten odjechał. Poprzedni wywiadowca czekał na odpowiedź.
— Czy słyszałeś, co tam ten doniósł? — zapytałem go.
— Tak, emirze.
— Zanieś więc prośbę naszą do szejka Abu Mohammedów. Niech się trzyma tuż na tyłach nieprzyjaciela, będąc przezeń niedostrzeżonym. Jeśli nieprzyjaciel wtargnął już do doliny Deradż, niech go natychmiast zaatakuje styłu i nie wypuszcza z doliny między El Hamrin i El Kanuca. O resztę my sami się postaramy.
Odjechał szybko. My zaś przerwaliśmy ćwiczenia, aby ludzie mogli wypocząć.
— Czy chcesz się udać do Deradż? — zapytał szejk, gdyśmy wracali do namiotu.
— Tak.
— Na co?
— Aby uwięzić tych dwóch szpiegów.
— Czy kto inny nie może tego wykonać?
— Nie. Sprawa ta jest tak ważna, że sam się jej muszę podjąć. Jeśli się nie uda tych dwóch ludzi uwięzić całkiem spokojnie i niezawodnie, to cały nasz piękny plan do niczego.
— Weź z sobą kilku mężów.
— Nie potrzeba. Ja i nasze dwie pikiety w zupełności wystarczą.
— Zihdi, weź mnie z sobą! — prosił Halef, który mnie teraz ani na krok nie odstępował.
Wiedziałem, że będzie się upierał przy swojem życzeniu, więc pozwoliłem.