Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/91

Ta strona została skorygowana.

Uczyniłem to; przeciął mi lekko skórę, a kilka kropli krwi ściekło do puharu. Potem zrobił tosamo ze swojem ramieniem i poruszył puharem, aby się krew dobrze z wodą zmieszała.
— Teraz podzielcie napój przyjaźni na trzy części i napijcie się go z myślą o Wszechwiedzącym, co zna nasze najtajniejsze myśli. Mamy sześć nóg, sześć ramion, sześć oczu, sześć uszu, sześć warg, a jednak niechaj będzie tylko jedna noga, jedno ramię, jedno oko, jedno ucho i jedne usta niech będą. Mamy trzy serca i trzy głowy, ale mimo to niechaj będzie tylko jedno serce i jedna głowa. Gdzie jeden jest, tam są i tamci dwaj, a co jeden czyni, to niechaj i drugi czyni tak, jakby jego towarzysze to robili. Chwała Bogu, który nam zesłał ten dzień!
Podał mi puhar.
— Hadżi Emir Kara Ben Nemzi, naród twój mieszka najdalej stąd; wypij twą część najpierw, a potem podaj puhar twemu przyjacielowi.
Wygłosiłem krótką przemowę i napiłem się trochę; po mnie skolei pił Malek, a resztę wypił Mohammed Emin. Potem objął nas i ucałował, mówiąc przytem do każdego zosobna:
— Tyś teraz mój razik[1] a ja twój razik; przyjaźń nasza niechaj będzie wieczną, choćby nawet Allah rozdzielił nasze drogi!
Wieść o naszem przymierzu rozniosła się rychło po całym obozie i każdy, kto sądził, iż ma choć najmniejsze prawo do tego, przybył do namiotu, aby nam złożyć życzenia. To zajęło niemało czasu tak, że dopiero dość późno pozostaliśmy sami.
Musieliśmy szejkowi Malekowi dać opis terenu, na którym walka miała się prawdopodobnie rozegrać, a nadto trzeba go było zapoznać z naszym planem obronnym. Zgodził się na wszystko i wkońcu zapytał:
— Czy nieprzyjaciele nie mogą ujść w kierunku północnym?

— Mogliby się przebić między rzeką a Dżebel Kanuca, to znaczy wzdłuż Wadi Dżehennem; ale my im

  1. Przyjaciel, krewny. Taki znaczy więcej niż wszyscy Aszabowie, to jest towarzysze.