Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/93

Ta strona została skorygowana.

Linję wywiadowczą, łączącą nas z Abu Mohammedami, podtrzymywaliśmy ciągle. Co godzinę nadchodziły wiadomości, a ostatnia brzmiała, że nieprzyjaciele nie dostrzegli jeszcze naszego marszu. Sir Dawid mówił bardzo mało wczoraj i dziś aż do obecnej chwili. Byłem tak zajęty, że nie mogłem mu poświęcić ani chwilki. Teraz zatrzymał się obok mnie.
— Gdzie się bić, sir? Tu? — zapytał.
— Nie, za tą górą — odpowiedziałem.
— Zostać przy panu?
— Jak pan chce.
— Gdzie pan jest? Przy piechocie, kawalerji, czy saperach?
— Przy dragonach, bo będziemy strzelać i bić się na szable, gdy będzie trzeba.
— Zostanę przy panu.
— Więc proszę tu zaczekać. Oddział mój zatrzymuje się tutaj, aż wrócę po niego.
— Nie do doliny?
— Nie, ruszymy powyżej doliny nad rzekę, aby przeszkodzić wrogom w ucieczce na północ.
— Ilu ludzi?
— Stu.
— Well! Bardzo dobrze, wybornie!
Objąłem umyślnie ten posterunek. Byłem wprawdzie przyjacielem i towarzyszem Haddedihnów, ale nie chciałem, choćby w otwartej walce, zabijać ludzi, którzy mi nic złego nie zrobili. Waśń, jaka tu między Arabami wybuchła, mnie osobiście nic nie obchodziła, a ponieważ nie przypuszczałem, że wrogowie skierują się na północ, przeto prosiłem, aby mi pozwolono przyłączyć się do oddziału, który miał im tam odciąć drogę. Najchętniej zostałbym na placu, na którym miano opatrywać rannych; ale to było rzeczą niemożliwą.
Teraz wprowadził szejk jazdę do doliny, a ja przyłączyłem się do niego. Podzielono jazdę na dwie części, aby mogła stanąć w dolinie u lewego i prawego jej stoku. Potem przyszła kolej na piechotę. Jedna trzecia piechoty weszła na wzgórza po prawej stronie, druga obsadziła wzgórza po stronie lewej, aby z góry, z za skał móc wziąć nieprzyjaciela na cel; ostatnia część, w której był przedewszystkiem szejk Malek i jego towarzysze,