Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/94

Ta strona została skorygowana.

została u wejścia, aby je zabarykadować i z za szańca powitać nieprzyjaciela ogniem. Wróciłem teraz i odjechałem z moimi stu ludźmi.
Jechaliśmy prosto na północ, aż znaleźliśmy wąwóz, którym można było przedostać się przez Dżebel. Po godzinie ujrzeliśmy przed sobą rzekę. Dalej na prawo, a więc na południe, było miejsce, w którem góry podchodziły dwa razy tuż do wody, a więc tworzyły półkole, z którego bardzo trudno było umknąć, jeśli się raz, na nieszczęście, w nie weszło. Tu ustawiłem moich ludzi, tu bowiem mogliśmy bez trudu powstrzymać nieprzyjaciela, nawet dziesięć razy liczniejszego. Wysłałem w pewne miejsce straż przednią, a potem zsiedliśmy wszyscy z koni i rozłożyliśmy się wygodnie. Lindsay zapytał mnie:
— Zna okolicę, sir?
— Nie — odpowiedziałem.
— Może tu są ruiny?
— Nie wiem.
— Trzeba zapytać!
Uczyniłem to i tłumacząc odpowiedź Araba, odpowiedziałem:
— Tam wyżej.
— Jak się nazywa?
— Muk hol Kal albo Kahlah Szergatha.
— Tam są fowling-bulle?
— Hm! Trzebaby dopiero zobaczyć.
— Ile czasu aż do walki?
— Aż do południa, a może i więcej. Może wcale nie będziemy walczyć.
— Tymczasem obejrzę.
— Co?
— Kalah Szergatha. Fowling-bulle wykopać; wysłać do muzeum w Londynie; wsławić się; well!
— Tego nie będzie można teraz zrobić.
— Dlaczego?
— Bo stąd musiałby pan tam jechać konno około piętnastu angielskich mil.
— Ah! Hm! Źle! Zostanę!
Położył się za krzakiem euforbji, ja zaś postanowiłem zbadać okolicę, dałem swym ludziom niezbędne zlecenia, a sam pojechałem w kierunku południowym wzdłuż rzeki.