Koń mój umiał, jak wszystkie konie szammarskie, wyśmienicie wspinać się po górach; mogłem się śmiało wybrać na Dżebel, to też, gdy teren okazał się jako tako dogodnym, podjechałem wgórę, aby się rozejrzeć wokoło. Znalazłszy się na górze, spojrzałem przez lunetę w stronę wschodnią. Tam, po drugiej stronie rzeki, panował wielki ruch. Na południowym, a więc lewem pobrzeżu Cabu roił się step od jeźdźców, aż gdzieś po Tell Hamlia, a poniżej chelalu[1] leżały wielkie kupy koźlich skór, z których miano zrobić łodzie dla Obeidów, aby się mogli przeprawić. Tego zaś brzegu Tygrysowego, który był po naszej stronie, nie mogłem zobaczyć — spowodu wzgórza, za którem rozpościerała się dolina Deradż. Ponieważ miałem jeszcze czas, postanowiłem wspiąć się i na to wzgórze.
Po nader męczącej jeździe grzbietem wzgórz, która trwała znacznie więcej niż godzinę, dojechałem do najwyższego punktu. Koń mój był tak rześki, jakgdyby dopiero co wstał ze snu; uwiązałem go w miejscu, a sam przelazłem przez rodzaj muru skalnego. U stóp była dolina Deradż. Wtyle widziałem parapet gotowy, za którym spoczywali jego obrońcy; po tej i tamtej stronie dojrzałem ukrytych za skałami strzelców, a zaś w dole, naprzeciw mnie zasadzkę, w której znajdowała się jazda.
Potem zwróciłem lunetę na południe.
Tam stał namiot przy namiocie, ale widziałem, że gotowano się właśnie do marszu. Byli to Abu Haminedzi i Dżowarjowie. Tam — zapewne — rozłożyły się ongiś obozem wojska Sardanapala, Kyaxaresa i Alyattesa. Tam kiedyś, w prastarych czasach, klęczeli wojownicy Nabopolassara, a było to 5-go maja w piątym roku panowania owego władcy, gdy po zupełnem zaćmieniu słońca, spowodu którego bitwa nad Halysem stała się tak okropną, nastało zaćmienie księżyca. Tam u wód Tygrysu pojono zapewne konie, gdy Nebukadnezar wyprawiał się na Egipt, aby strącić z tronu królowę Hophrę i były to zapewne te same wody, nad któremi grzmiał śpiew przedśmiertny Nerikolassara i Nabonnada, odbijający się echem aż o góry Kara Cszook, Cibar i Sar Harana.
- ↑ Silny prąd rzeczny.