dla mych działań. Tam zbierać się będą werbowani przez nas ludzie. Stamtąd będę uderzał; tam, czy wiesz...? Tam znajduje się wpobliżu pieczara ze skarbem królewskim.
— Chcesz skarb zabrać? — zawołała rozentuzjazmowana.
— Tak, ale muszę najpierw grotę znaleźć. Słyszałem od Alfonsa, że Mikstekowie znają tajemnicę. Porwę paru z nich; będę ich tak długo chłostał i dręczył, aż zdradzą kryjówkę. Wtedy będę opływał w bogactwa i z łatwością dobiję się korony Meksyku.
— Chcesz kupić hacjendę od Arbelleza?
— Ani mi się śni. Zagarnę ją poprostu. Przed miastem czeka trzystu mocnych, odważnych mężów. Zwerbowałem ich. Będą ośrodkiem mojej potęgi. Z ich pomocą zajmę hacjendę. Jeżeli Arbellez będzie się bronił, zasztyletujemy go.
— Świetnie, doskonale! A więc z tymi ludźmi mam ruszyć jeszcze dziś wieczorem?
— Tak jest. Nie możemy tracić ani chwili.
— Cóż się stanie z naszym domem, z meblami?
— Pomyślałem o tem, by wszystko pozostało w porządku.
— Ojcze, muszę zabrać ze sobą Amaikę.
— Przeszkadzałaby nam ta stara.
— Potrzebna mi pokojówka.
— Będziesz się po drodze sama obsługiwała.
— Ależ, ojcze, to niemożliwe! Córka przyszłego króla nie może się obejść bez służby.
— Powiedziałaś sama: córka króla przyszłego.
Strona:Karol May - Rapir i tomahawk.djvu/117
Ta strona została skorygowana.
115