Strona:Karol May - Rapir i tomahawk.djvu/123

Ta strona została skorygowana.

— Straubenberger? — zapytał Sternau zdziwiony. — Przecież to niemieckie nazwisko!
— Jestem Niemcem.
— W takim razie niech pan w imię Boże opuści strzelbę — rzekł Sternau po niemiecku. — I ja jestem Niemcem.
Na twarz Małego André wystąpił wyraz zadowolenia. Opuszczając broń, zawołał:
— Pan jest Niemcem? Co za radość! Z jakich okolic?
— Pochodzę z okolic Moguncji.
— Moguncji? Tam mieszka mój brat.
— Gdzie przebywa?
— W małej dziurze pod Moguncją, zwanej Reinswalden.
— Ach, tak. Mówi pan o dzielnym Ludwiku Straubenbergerze?
Mały aż podskoczył w siodle pod wpływem zapytania Sternaua.
— Co takiego? Pan zna Ludwika? — zawołał.
— Doskonale!
— Do licha, a ja chciałem pana zabić!
— No, no, nie poszłoby tak łatwo, — rzekł Sternau z uśmiechem.
— Pan taki wysoki i szeroki, — odparł mały wesoło — że nie mógłbym spudłować, gdybym się nawet starał. Ale, ale, skądże to przybywacie i dokąd dążycie?
— Przybywamy od morza, chcemy udać się albo do Paso del Norte, albo też do Guadelupy.
— Czy macie znajomych w Paso del Norte, którzy was przyjmą?

121