Strona:Karol May - Rapir i tomahawk.djvu/125

Ta strona została skorygowana.

— No więc z kim?
— Aha, chce pan wybadać, czy mówię prawdę?
— Tak jest — odparł szczerze André. — Byłby to istny cud, gdyby Władca Skał zjawi się tak niespodzianie. Kimże są tamci ludzie, do pioruna? — zapytał szybko, na widok zbliżającego się oddziału.
— To właśnie ci, z którymi razem zniknąłem. Obok mnie widzi pan wodza Apaczów, Niedźwiedzie Serce.
— Niech mnie licho porwie! — zawołał mały.
— Ten, co jedzie naprzedzie oddziału, to Bawole Czoło, wódz Miksteków.
— Do krócset!
— Za nim jadą dwaj bracia. Jeden z nich to zięć hacjendera z del Erina, o którym pan zapewne nieraz słyszał.
— Piorunowy Grot?
— Tak.
— Zaczekaj pan, pohamuj się, na miłość Boską; gotów jestem zwarjować! W najśmielszych marzeniach nie wyobrażałbym sobie takiego spotkania.
— Teraz już pan wierzy, że jestem prawdziwym Sternauem?
— Wierzę; oto moja ręka. Zejdźmy z koni; mam panu do zakomunikowania kilka ważnych wiadomości.
André zeskoczył z konia, a za nim Sternau i Niedźwiedzie Serce. Pozostali nadjechali również.
— Kogóż to pan spotkał? — zapytał hrabia Fernando.
— Pewnego rodaka — odparł Sternau. — Nazywają go małym André. Ma ważne dla nas informacje. Odpocznijmy tu przez chwilę.
Wszyscy zsiedli z koni i rozłożyli się na trawie.

123