Strona:Karol May - Rapir i tomahawk.djvu/135

Ta strona została skorygowana.

Pirnero otworzył okno naoścież i przysunął swe krzesło do ściany, na której wisiał miedzioryt. Był pewien, że teraz już nieznajomy przestanie go bombardować.
Minęła spora chwila. Nieznajomy żuł tytoń i popijał wino. Ponieważ milczał w dalszym ciągu, Pirnero rzekł:
— Celem waszej podróży jest fort Guadelupa?
— Być może.
— Czy zostaniecie tutaj?
— To wedle moich kalkulacji wątpliwe.
— Pytam, czy zostaniecie przez dzień dzisiejszy?
— Zostanę.
— Chcecie tu kogoś odwiedzić?
— Hm.
— Macie jakiś specjalny interes?
Pffttf! — plunął znowu zapytany z taką precyzją, że trafił prosto w miedzioryt. wiszący nad głową Pirnera.
Tego było już gospodarzowi za wiele. Zerwał się z krzesła i zawołał wściekły:
— To niesłychane, sennor! Psuje mi pan mój piękny miedzioryt.
— Zabierzcie go.
— Plujcie do kieszeni!
— Jeżeli mi otworzycie swoją — chętnie.
— Czy to ma być odpowiedź na moje pytania?
— Tak jest. Pluję zawsze na impertynentów. Zapamiętajcie to sobie.
— Wiecie, co to jest grubjanin?
— Nie.

133