— Skądże o tem wiecie?
— Juarez wystał do nas tego oto sennora. Ma stać na czele obrony fortu, dopóki nie przybędą Apacze.
Sternau spojrzał na Czarnego Gerarda, rozmawiającego ze Sępim-Dziobem, i uśmiechnął się.
— Jak się nazywa sennor, o którym mówicie?
— Czarny Gerard.
Sternau podszedł do obydwóch i, kłaniając się uprzejmie, rzekł:
— Jeżeli się nie mylę, widzę przed sobą ludzi, którzy się nie boją Francuzów i zechcą bronić fortu.
— Z czegóż to wnosicie, sennor?
— Jestem przekonany, że Sępi-Dziób nie cofnie się przed żadnym wrogiem.
— Znacie mnie? — rzekł Jankes, zdumiony.
— Z dawnych czasów, z czasów waszej pierwszej wycieczki trapperskiej. Takiej twarzy nie zapomina się prędko. Ale pomówmy o chwili obecnej. Czy poczyniono jakieś przygotowania do obrony fortu?
— Prawie żadnych — odparł Gerard.
— W takim razie pośpiech jest bardzo wskazany. Nie będziecie chyba oczekiwać wroga w polu?
— Na to jesteśmy za słabi.
— A więc chcecie czekać za szańcami
— Tak.
— Któż będzie bronił fortu?
— Mieszkańcy. Pościągam ponadto okolicznych vaquerów.
— Słusznie. Możecie liczyć i na nas.
— Ach, chcecie walczyć razem z nami?
Strona:Karol May - Rapir i tomahawk.djvu/149
Ta strona została skorygowana.
147