Strona:Karol May - Rapir i tomahawk.djvu/32

Ta strona została skorygowana.

Gerard wyciągnął z buta myśliwskiego zwitek, który jej podał. Otworzyła, przeliczyła i rzekła:
— Wszystko w porządku. A więc jestem znowu bogata. No, ale teraz, kochany Gerardzie, musi mi pan zrobić tę łaskę i zjeść co.
— Z największą przyjemnością; jestem głodny jak wilk.
Wyszła i zarządziła, aby podano wystawną kolację. Gerard jadł z apetytem. Gdy skończył, usiadła obok niego i zaczęła mówić:
Przejdźmy do naszych spraw. Wiadomo panu z pewnością, że mamy nowego prezydenta.
Mamy raczej kogoś, kto chce zostać prezydentem. Ale nic o tem nie słyszałem. Któż to taki?
— To niejaki Pablo Cortejo z Meksyku. Zarządzał dobrami hrabiego Fernando de Rodriganda.
Jeżeli jest w Meksyku, jakże się może spodziewać, że zostanie wybrany? Stolica przecież dostała się w ręce Francuzów.
— Powiedziałam, że pochodzi z Meksyku, nie mieszka tam jednak. Chwilowo przebywa w prowincji Chiapas.
— Czy ma jakich zwolenników?
— Jeden z pierwszych opowiedział się przeciw Francuzom, podczas gdy Pantera Południa jeszcze się waha. Dopóki Juarez był potężny, nie miał ten Cortejo odwagi ujawnić swych zamiarów, teraz jednak sądzi, to stosunki ułożyły się dlań korzystnie. Stara się przeciągnąć na swoją stronę południowe prowincje, w których Francuzi nigdy nie stali zbyt mocną stopą.
— Czy osiągnął dotychczas jakieś rezultaty?

30