Strona:Karol May - Rapir i tomahawk.djvu/36

Ta strona została skorygowana.

żące na krześle, zdjął swoje i ubrał się w strój służbisty.
Po chwili rozległy się głosy. Nadszedł major. Nieraz już Gerard podsłuchiwał rozmowy z tej komórki, znał więc dobrze jego głos.
O Dios, jaka pani dziś piękna, sennorita, — mówi major.
Pochlebia mi pan — odparła Emilja. — Przeciwnie muszę mieć zmęczony i wyczerpany wygląd.
— Dlaczegóż to, łaskawa pani?
— Cierpię przez dzień cały na silne bóle głowy.
— Migrena?
— Tak. Nie przyjęłabym pana, gdyby nie to, że już przedtem zgodziłam na wizytę.
— Co za nieszczeście! A więc odsyła mnie pani?
— No, nie zaraz. Zobaczę, jak długo moje nerwy wytrzymają. Proszę siadać.
Gerard był bardzo zadowolony z tego wstępu. Zgasił latarkę i włożył do kieszeni. Potem opuścił pokoik, wyszedł na oświetlony ganek i zaczął się rozglądać, czy kogo niema. Nie zauważywszy nikogo, zbiegł po schodkach, wyciągnął klucz, włożył w zamek i otworzył. Klucz ten pasował do wszystkich drzwi; był czemś w rodzaju wytrycha. Gerard znalazł się teraz w apartamentach, zajmowanych przez majora. Znał te pokoje; już niegdyś wchodził tutaj potajemnie.
Cały dom wynajęła Emilja; major zajmował w nim jedno skrzydło.
Gerard wyciągnął latarkę, poczem zamknął drzwi za sobą. Przedpokój, w którym się znalazł, prowadził do gabinetu majora. Pokój miał dwa okna. Ponieważ

34