Strona:Karol May - Rapir i tomahawk.djvu/40

Ta strona została skorygowana.

— Stanie się to wkrótce, może pani być spokojna. No, ale załatwiłem już wszystko; muszę odejść.
Gerard wstał.
— Dowidzenia, Gerardzie! Kiedy przybędziesz znowu?
— Przypuszczam, że niedługo. A więc dobrej nocy!
Opuścił pokój tą samą drogą, którą przyszedł, aby od starej żony ogrodnika odebrać broń. Nie. przeczuwał nawet, że naraża się na wielkie niebezpieczeńtwo. — —
— Gdy się przedtem przekradał wśród widet, znalazł się wpobliżu jednego z wartowników. Usłyszawszy cichy szmer, wartownik zaczął nasłuchiwać.
— Miałem wrażenie, że ktoś przechodził obok mnie, — rzekł do siebie wartownik. — Pewnie jakieś zwierzę.
Bezgłośnie przechadzał się tam i zpowrotem; w pewnej chwili przyszła mu ochota zapalić papierosa. Meksyk to kraj papierosów, Francuzi zaś są wielkimi amatorami tytoniu i palą niemal wszyscy. Spoglądano więc przez palce na żołnierza, palącego na posterunku. Nasz wartownik wyciągnął papierosa i zapałki. Przy świetle wydało mu się, że na ziemi widzi głębokie ślady nóg ludzkich. Pochylił się, trzymając zapaloną zapałkę.
Ach, — mruknął — te ślady są jeszcze zupełnie świeże. Ten łotr przechodził tędy. Ale kto to mógł być?
Zapałił pokolei klika zapałek. Mógł teraz określić kierunek, w którym poszedł podejrzany człowiek.
— Ta szelma przekradła się między nami do miasta.

38