Strona:Karol May - Rapir i tomahawk.djvu/46

Ta strona została skorygowana.

Macie go? — zapytał kapral, pełniący służbę.
— Jest tu — odparł sierżant. — Pochodzi, jak powiada, z Aldamy i mieni się vaquerem. Mam jednak wrażenie, ze to zupełnie kto inny.
Markietanka wstała, spojrzała raz jeszcze na jeńca i rzekła:
— Vaquero? Nie dajcie się oszukać! To Gerard, kowal z Paryża!
— Gerard? Kowal? Z Paryża? — rozległy się głosy.
— Tak, był garrotteur’em — rzuciła.
— Garrotteur’em? — zapytał sierżant — Do djabła, to ładna historja! Że jest Paryżaninem, do tego się przyznał. No i cóż, przyjacielu? Czy to prawda, co mówi ta mademoiselle?
Ostatnie pytanie było skierowane do Gerarda, który, poznawszy dziewczynę, nie spojrzał już nawet na nią.
— Czy słowa takiej dziewczyny mają dla was znaczenie?
— Takiej dziewczyny? — zawołała markietanka oburzona. — Człowieku, wydrapię ci oczy!
Chciała się rzucić na Gerarda, ale sierżant ją powstrzymał.
— Czekaj! — zawołał. — Kto ciebie obraził, obraził i nas, powinien więc za to odpokutować. Przedewszystkiem muszę o tem zameldować dowódcy.
Już chciał odejść, gdy pod drzwiami pojawił się porucznik.
— Co to za hałas? Co tu się dzieje?
Żołnierze salutowali, sierżant meldował:

44