— Oczywiście, o ile jest dobrym strzelcem! Cóżeście dziś upolowali?
— Jeszcze nic.
— Macie! Nie chcę was jednak zatrzymywać; śpijcie, jak długo wam się podoba. Rezedillo, zaprowadź sennora do vaquerów.
Do vaquerów! A więc ma spać w przybudówce? Strzelec pogodził się i z tem, choćby mu milej było po miesiącach tułaczki odpocząć choć raz w dobrem łóżku.
Rozedilla podeszła do drzwi i czekała na Gerarda.
— Dobranoc, sennor Pirnero! — rzekł Gerard, biorąc do ręki strzelbę.
— Dobranoc, sennor! — odparł stary, poczem usiadł przy oknie, aby snuć dalej nudne wnioski na temat pogody.
Rezedilla rzekła za drzwiami do Gerarda:
— Niech pan wybaczy memu ojcu. To w gruncie rzeczy bardzo dobry człowiek.
— Nie mam mu nic do wybaczenia, sennorita. Może robić ze swemi gośćmi, co mu się podoba. I na słomie spać będę dobrze, przebyłem bowiem konno w przeciągu trzech dni trzysta leguas.
Rezedilla załamała ręce.
— Trzysta leguas! Czy to możliwe?
— Potrzebowałem na to ośmiu koni; nie odpoczywałem ani przez chwilę.
— To cud, że się pan trzyma na nogach. Chodźmy!
— Proszę zostać tutaj, sennorita. Deszcz leje, zmoknie pani. Sam znajdę vaquerów.
Strona:Karol May - Rapir i tomahawk.djvu/65
Ta strona została skorygowana.