— Kto to powiedział? Uzbierałem sobie trochę grosza; przypuszczam, że wystarczy na ubranie.
— Może na wełniane spodnie i wełnianą. bluzę wystarczy. Mam jednak tylko jedno ubranie na waszą miarę, i to bardzo drogie.
— Z czegóż się składa?
— Z prawdziwie indjańsklch mokassynów, spodni ze skóry jeleniej, z takiej samej białej, garbowanej koszuli i z kurtki skórzanej. Do tego kapelusz z przystrzyżonego futerka bobrowego i pasek.
— Hm, ślinka idzie mi do ust.
— Niech idzie choćby przez dziesięć lat, ale ubrania nie dostaniecie, bo nie będziecie mieli czem zapłacić.
— Hm. Ale obejrzeć je chyba mogę?
— Obejrzeć? No, na tem nic nie stracę. Może polecicie je komuś. Pokażę.
— Chodźmy do składu.
— Do składu? O nie! — odparł prędko stary. — Kto pije tylko jeden julep i smali cholewki do mojej corki, ten nie ma wstępu do składu. Sam przyniosę ubranie. Siedźcie tutaj, dopóki was nie wyrzucę!
Odszedł.
Po jakimś czasie wrócił i rozłożył ubranie na stole. Obydwaj strzelcy oglądali je z upodobaniem.
— Do djabła! — rzekł wreszcie mały. — Trudno o lepszą robotę. Gdybym miał wasz wzrost, sennor, kupiłbym to ubranie natychmiast, — zwrócił si do Gerarda.
Pirnero zawołał:
— Ten-by kupił!
— Ale niech je ubierze przynajmniej; chcę zobaczyć, jak będzie na nim leżało, — poprosił mały.
Strona:Karol May - Rapir i tomahawk.djvu/84
Ta strona została skorygowana.
82