Strona:Karol May - Reïs Effendina.djvu/114

Ta strona została skorygowana.

znikało, kiedy wypytywałem go o Chartum i o prawdziwy cel jego podróży. Nie mogłem jednak brać mu tego za złe; wchodziły tu może w grę tajemnice urzędowe. Mimo to zdawało mi się, że milczenie zachowywał nie tyle z obowiązku, ile z pobudek osobistych. Niebardzo mi to było miłe, chociaż nie dawałem nic po sobie poznać.
Ponieważ chciałem dotrzymać słowa wobec swego grubego przyjaciela Murada Nassyra, i czekać na niego w Siut, musiałem rozstać się z emirem. Murzynięta zostały pod opieką effendiny na statku, gdyż jemu łatwiej było zawieźć je zpowrotem do ojczyzny. Dla mnie byłoby to może, a nawet — prawdopodobnie — wcale niemożliwe. Kiedy się z niemi żegnałem, lgnęły do mnie i nie chciały zostać na statku. Łzy ich osuszyłem jedynie przyrzeczeniem, że wkrótce podążę za niemi. Dwaj majtkowie wzięli moje rzeczy, a emir odprowadził mnie do miasta. Kiedy go zapytałem, gdzieby się najlepiej było umieścić, odpowiedział mi:
— Gdzieżby, jeśli nie u baszy? Taki

110