ki, zalecone przez niego, chociaż mnie wcale nie nęciły. Musiałem uważać siebie za nieproszonego gościa, sposób bowiem, w jaki wprowadził mnie tu emir, nie mógł chyba wzbudzić dla mnie przychylności. Postanowiłem więc na wypadek, gdyby się zachowywano względem mnie niegrzecznie, opuścić pałac natychmiast i poszukać sobie innego mieszkania.
Siedziałem z godzinę na poduszce, paląc fajkę; sądziłem, że ktoś przyjdzie zapytać, czy sobie czego nie życzę, — nikt się jednak nie zjawił. Dopiero po długim czasie wszedł marszałek domu, a służący, który tak długo siedział przede mną, nie rzekłszy ani słowa, oddalił się z pełną uszanowania szybkością. Czarny nie usiadł, jak tego wymagały przepisy grzeczności, lecz stanął, powlókł po mnie nienawistnem okiem i powiedział:
— A więc reis effendina jest twoim przyjacielem? Kto go słyszy, myślałby, że to sam wicekról. Jak dawno go znasz?
— Odniedawna — odrzekłem z gotowością i zgodnie z prawdą.
— I sprowadza cię tutaj do pałacu
Strona:Karol May - Reïs Effendina.djvu/121
Ta strona została skorygowana.
117