szło jeszcze kilka osób, a wśród nich zasłonięta kobieta, która krzyczała na cały głos, żeby zawołano lekarza. Kiedy ta grupa przechodziła obok mnie, zapytałem, co się stało. Sześćdziesięcioletni może, dobrze ubrany człowiek odpowiedział:
— Koń go rzucił na mur, skutkiem czego ucieka mu teraz życie. Prędzej, prędzej, biegnijcie po haggahma! Może jest jeszcze jakiś ratunek.
W ogólnem zamieszaniu nikt jednak nie pomyślał o wykonaniu tego rozkazu. Starzec chciał biec za tymi, co nieśli rannego, ale ująłem go za rękę i rzekłem:
— Może nie potrzeba posyłać po haggahma. Ja sam zbadam chorego.
Na to starzec pochwycił mnie za obie ręce i spytał prędko:
— Więc ty jesteś chirurgiem? Chodźże, chodź prędzej! Jeśli ocalisz mi syna, zapłacę dziesięć razy tyle, ile zażądasz!
Pociągnął mnie na prawo ku drzwiom, za któremi już zniknęli ci, co nieśli jego rannego syna. Drzwi prowadziły do komnaty, przeznaczonej na przyjęcia. Stąd zaprowadził mnie starzec do bocznej izby,
Strona:Karol May - Reïs Effendina.djvu/123
Ta strona została skorygowana.
119