Strona:Karol May - Reïs Effendina.djvu/125

Ta strona została skorygowana.

— Wraca, wraca! Allah l’ Ąllah! — wołali drudzy.
Wezwałem starca, ażeby wyprowadził żonę, ponieważ przeszkadza, i wtedy zbadałem dokładnie ranę. Czaszka była nienaruszona, tylko w głowie huczało mu potężnie. Zażądałem materji do obwiązania rany; przyniesiono mi jej natychmiast. Wymywszy niewielką ranę, obwiązałem czoło chustą i oświadczyłem, że choremu nie trzeba nic, prócz spoczynku, i że jutro będzie mu zupełnie dobrze. Radość rodziców nie miała granic, gdyż ranę uważali za niebezpieczną, a omdlenie nawet za śmierć.
— Jak mam cię wynagrodzić, effendi? — zawołał starzec. — Gdyby nie ty, dusza mojego dziecka nie powróciłaby do ciała.
— Mylisz się. Syn twój byłby się zbudził o pięć minut później, i oto wszystko.
— Nie, nie! Ja ciebie nie znam, gdyż nigdy cię nie widziałem. Musisz tu mieszkać niedługo. Powiedz mi, w którym domu mamy cię szukać, gdyby się stan syna pogorszył?

121