Strona:Karol May - Reïs Effendina.djvu/126

Ta strona została skorygowana.

— Dopiero dziś przybyłem i nie wiem, gdzie będę mieszkał. Zresztą, mam zamiar tylko kilka dni tu zabawić.
— Więc zostań u nas, effendi! Bądź naszym gościem! Mamy dla ciebie dosyć miejsca.
— Nie mogę przyjąć tego zaproszenia, bo nie wiecie, kim jestem. Jestem mianowicie chrześcijaninem.
— Chrześcijaninem, jest chrześcijaninem! — rzekł starzec, przypatrując mi się z pełną szacunku ciekawością.
— Chrześcijaninem! — powtórzyli drudzy.
— Tak, chrześcijaninem, — potwierdziłem. — Teraz chyba nie powtórzysz zaproszenia.
— Czemu nie? Czy nie jesteś zbawcą mego syna?
— Nie, ja nim nie jestem. Syn twój byłby i beze mnie przyszedł do siebie.
— Na pewno nie! Słyszałem, że lekarze chrześcijan są wielkimi czarownikami, przed którymi śmierć musi często uciekać.
— Nie są wcale czarownikami, tylko

122